CLICK HERE FOR FREE BLOGGER TEMPLATES, LINK BUTTONS AND MORE! »

środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział II

Zaczerpnęła dwa oddechy zimnego powietrza, dostającego się do pokoju przez otwarte okno. Zamrugała, a na twarzy poczuła delikatny dotyk rzęs. Nadal czuła szybkie bicie serca. Szalało w jej klatce piersiowej, czuła jakby obijało się o jej wnętrzności. Nakazała samej sobie uspokoić się . Przecież to był tylko sen. Teraz już go nawet nie pamiętała. Czuła tylko przenikającą chęć zatopienia się jeszcze raz w marzeniach sennych, a zarazem coś ją odpychało. Zaczerpnęła kolejny wdech powietrza i zamknęła oczy z zamiarem ponownego zaśnięcia. Dawno już nie miała snów. Ten był pierwszym od dwóch miesięcy. Przynajmniej tak jej się wydawało. Chociaż usiłowała przypomnieć sobie, co widziała oczami wyobraźni, to nie udawało jej się. Czuła tylko coś przejmującego. Ponownie oddawała się w objęcia morfeusza, kiedy usłyszała zrzędliwy głos budzika. Co tydzień ustawiała sobie nowy dzwonek, ale zawsze dana melodia wywoływała u niej rozdrażnienie. Wyłączyła leżący na stoliku telefon i podniosła tułów. Zielona koszulka była wilgotna. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i wstała. Przeszedł ją dreszcz, kiedy bosymi stopami dotknęła zimnych paneli.
- Gdzie są kapcie?-Mruknęła sama do siebie i rozejrzała się po pokoju. Przez przysłonięte zasłony sączyło się jasne światło. Kiedy dziewczyna upatrzyła obuwie, włożyła stopy w miękki materiał i odsłoniła zasłony. Za oknem jaśniało poranne słońce. Po błękitnym niebie przewijały się drobne obłoczki. Sielankowa pogoda, jak na wrzesień. Pokój rozjaśniło światło poranka. Dziewczyna włożyła cienki szlafroczek, który przed sekundą wisiał na oparciu krzesła. Powoli zeszła na dół. Jak co rano liczyła wszystkie schodki. Głupio sadziła, że to pomoże się jej skoncentrować przez cały dzień. Raz zapomniała policzyć stopnie i oblała test z geografii. Od tej pory jeszcze mocniej wierzyła w swój przesąd. Stanęła na ostatnim schodku i uśmiechnęła się promiennie do mamy stojącej w drzwiach kuchni.
- Hej skarbie. Jak spałaś?- Amy Reynolds jak zwykle w pełnej gotowości zaczynała poranek. Z uśmiechem witała dzieci równo o 7:05, a śniadanie zazwyczaj stało już przygotowane na okrągłym stole kuchennym. Każdy, kto chodź przez chwile przebywał w domu Reynoldsów, twierdził, że Amy była doskonałą panią domu, matką i spełnioną kobietą.
- Dzień doby mamo. Dobrze. A tobie?- Odbiła pytanie. Nie miała zamiaru wspominać o dziwnym śnie. Nie dlatego, że ukrywała coś przed matką. Zawsze dzieliła się z nią wszystkim. Po prostu nie pamiętała nic, więc nie chciała gadać głupot.
- Wyśmienicie. Ta nowa pościel rzeczywiście pachnie różami. To był trafiony prezent, słonko. - Przytuliła córkę i udała się na korytarz.W kuchni słychać było wołanie.- Roger, wstawaj! Ile można spać. Szkoła cię czeka! Dzisiaj poniedziałek.
Maggie zaśmiała się. Wołanie, że dzisiaj poniedziałek, nie było najlepszą zachęta do wstawania. Usiadła na swoim ulubionym miejscu z widokiem na ulicę i wzięła się za zjadanie swojego naleśnika. Tu warto wspomnieć, że Amy była też wyśmienita kucharką. Z prostych rzeczy przyrządzała prawdziwe dzieła, które rozpływały się w ustach. Roger z hałasem wbiegł do kuchni i wprost rzuciła się na swoje śniadanie.
- Cześć. Ale masz wyczepiste kapcie. Chyba ukradłaś je z przedszkola. - Zaśmiał się ze swojego żartu. Rutyną było, że starszy brat zawsze naśmiewał się z Maggi, ale ona nigdy jakoś się tym nie przejmowała. Zerknęła pod stół na swoje "świnki" i uśmiechnęła się.
- Idź pół mózgu! I nie pluj jedzeniem. Nie mówi się z pełnymi ustami. - Rzuciła w jego stronę i upiła łyk soku pomarańczowego.
- Nie mówi się z pełnymi ustami.- Przedrzeźniał ja brat, robiąc przy tym dziwną minę. Maggie zignorowała jego zaczepki. Podziękowała za śniadanie i ruszyła do drzwi. Kiedy wychodziła na korytarz, obok niej przebiegł Roger. Pomknął wzdłuż korytarza i z dzikim śmiechem wpadł do łazienki. Nim Meg się zorientowała, drzwi już zatrzasnęły się za nim. Podbiegła do nich i uderzyła pięścią w lakierowane drewno.
- Roger! Wiesz dobrze, że ja du się kapię! Wyłaź! - Wydarła się. Chłopak jednak zanucił coś pod nosem i zza drzwi dobiegł  szum wody. Zła odwróciła się i zajrzała do kuchni.
- Mamo. On znowu wepchał się do mojej łazienki.
- Kochanie, masz drugą łazienkę na górze. - Przypomniała rodzicielka. Sprzątała właśnie ze stołu resztki jedzenia.- Pośpiesz się. Zaraz znowu będę musiała odwozić cię do szkoły.
Maggie ze skwaszoną miną wdarła się po schodach na górę i zniknęła w łazience. Nienawidziła porannej kąpieli w łazience na górze. Na dole spokojnie brała prysznic. szybko jednak uporała się z poranną toaletą i w swym szlafroczku przemknęła do pokoju. Otworzyła szafę i wyjęła z niej starannie przygotowane i wyprasowane wcześniej ubrania. Zarzuciła na siebie czarne spodnie, które opinały jej zgrabne nogi i białą koszulę z lekkiego materiału. Na ramiona włożyła czerwoną marynarkę, a brązowe włosy związała w kucyk. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i podniosła brązowy, skórzany plecak. Pomyślała, że teraz dużo bardziej miałaby ochotę na kolejny wyjazd nad jezioro, niż na nudnawe lekcje fizyki. W klasie była prymuską, ale to wcale nie oznaczało, że musiała kochać szkołę i wszystkie przedmioty, których w niej uczono. Lekcje traktowała jak nużący obowiązek i jak do wszystkiego podchodziła do nich poważnie. Liceum było ważnym etapem kształcenia. Maggie postanowiła przyłożyć się jeszcze bardziej do nauki. Oddając się przemyśleniom, dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy jej szkolny autobus minął przystanek. Ona natomiast znajdowała się nadal na chodniku. Dopiero po chwili zauważyła, że uciekł jej szkolny bus. Skarciła się za brak koncentracji i szybko pomaszerowała do przystanku. Za chwilę powinien przyjechać kolejny autobus, tyle, że potem będzie musiała jeszcze iść spory kawałek. Rzeczywiście niebieskawy autobus pojawił się na ulicy i wyhamował przy brunetce. Była ona jedyną pasażerką pojazdu. Zapłaciła za bilet drobnymi ze spodni i zasiadła na przednim siedzeniu. Kiedy wysiadła pod starym budynkiem opery zerknęła na zegarek. Za dziesięć minut rozpoczynały się lekcje. Przebiegła przez pasy i niczym szalona wyścigówka pędziła w stronę ul. Kasztanowej. Kiedy była już przy kawiarni potraciła jakiegoś chłopaka. Rzuciła szybkie "przepraszam" i pomknęła dalej. Do szkoły wpadła równo z dzwonkiem. Zrzuciła buty w szatni i pobiegła do klasy numer 6. Ostatni maruderzy wchodzili do sali. Zdyszana i czerwona na twarzy podeszła do swojej ławki. Iris posłała jej zdziwione spojrzenie, ale szybko uśmiechnęła się.
- Spóźniona?
- Tak. Biegłam od opery. Cześć.- Opadła na krzesło i zaczęła wypakowywać książki z plecaka. Robiła przy tym dużo hałasu, nie przejmując się resztą klasy. W końcu poczuła na sobie groźny wzrok nauczycielki. Szybko spojrzała na nią i uśmiechnęła się przepraszająco. Pani Prudencja pokręciła głowa i zmrużyła, i tak już, wąskie oczka.
- To może Meggie przypomni nam, o czym mówiliśmy tydzień temu.
Cholerka. Co to było... Dziewczyna przeszukiwała zakamarki pamięci, szukając jakiejś wskazówki. Lekcja fizyki była tydzień temu, Megi nawet nie zdążyła zajrzeć do książek, wszytko przez ten biwak. Nerwowo przetrząsnęła wzrokiem klasę, ale oni jak zwykle mieli głupie wyrazy twarzy. Otworzyła usta, żeby przeprosić i stwierdzić, że nie pamięta, ale usłyszała cichy głos Iris.
- O woltach...
- Ostatnio mówiliśmy o woltach.- Podchwyciła brunetka. Nie była pewna, czy odpowiada zgodnie z prawdą, ale liczyła, że pani P. nie skarci jej na oczach całej klasy.
- Tak, mówiliśmy o woltach. Strasznie długo się zastanawiasz.-Stwierdziła opryskliwie, ale dała już spokój dziewczynie. Zajęła się chłopakami siedzącymi na pierwszej ławce.
- Dzięki. nie na widzę fizyki.
- Spoko. Chyba nikt jej nie lubi, przez Purchawę.
- Taak. Widziałaś, jak robi się zielonkawa ze złości?.-  Zachichotała.
Lekcja minęła spokojnie. Po dzwonku dziewczyny udały się na ławkę pod kolejną klasą. Dołączyła do nich reszta paczki. Alice co prawda odwiedziła najpierw szatnię, bo rano zdjęła piękny łańcuszek ze srebra. Wytłumaczyła reszcie, że nie chciała się rzucać Purchawie w oczy. Dziewczyny szybko przeszły na temat wycieczki. Jadły przyniesione z automatu orzeszki i czekały na kolejny dzwonek.
  Cały dzień minął niezwykle szybko. Reszta lekcji nie sprawiała problemów. Zajęcia skończyły się po po południu, a dziewczyny wsiadł do autobusu. A właściwie, to do busa weszły tylko Meggie, Alice i Carol. Iris poszła pograć w siatkówkę z dziewczynami z drugiej klasy, a Gwen miała zbyt blisko do szkoły, by jeździć autobusem. Tłumaczyła też, że zaraz musi jechać do stadniny. Dziewczyny rozsiadły się na czteroosobowych fotelach, które zawsze zajmowały. Maggie długo zastanawiała się, czy powiedzieć im o śnie, albo może koszmarze, który nawiedził ją dzisiaj w nocy. W końcu zbagatelizowała sprawę. Stwierdziła, że przyjaciółki ją wyśmieją. Pomimo to, gdzieś w głębi jej duszy czaiła się chęć porozmawiania z nimi. Dziewczyna stłamsiła ją jednak.Jak się potem okazało niepotrzebnie.
***
Staruszka wsypała karmę do kociej miski i włączyła mały telewizor. Przełączyła na kanał z wiadomościami. Chudy facecik ze sztucznym uśmieszkiem prezentował właśnie liczbę pożarów, która miała miejsce tego lata. Starsza pani pomyślała, że ten człowiek, chyba ni wie, o czym mówi. Uśmiechał się głupio do kamery, a wskazywał właśnie na liczbę ofiar ognia. W końcu kobieta nie wytrzymała i zmieniła program na inny. Przyjrzała się czołgom, które jechały przez opustoszały las. Na ekranie zobaczyła napis obwieszczający telewidzom, że jest to film dokumentalny o drugiej wojnie światowej. Siwowłosej ten temat widocznie pod pasował, bo rozsiadła się wygodnie w fotelu i skupiła wzrok na ekranie.

Informacje

Witam na blogu MAGIC TEARS! Opowiadanie dopiero kiełkuje, więc zapraszam do obserwacji mojej nowej roślinki. Z biegiem czasu blog będzie udoskonalany.
Na razie akcja dzieje się w świecie rzeczywistym, wraz z rozdziałem siódmym nadejdą zmiany.
Dziękuję za komentarze.
Kolejny rozdział: 1.09-5.09

Szukasz czegoś?