CLICK HERE FOR FREE BLOGGER TEMPLATES, LINK BUTTONS AND MORE! »

piątek, 10 sierpnia 2012

Rozdział III

Obudziła się nadal czując cudowny zapach łąki. Była to kwiatowa nuta, ale było w niej coś osobliwego... Hmmm... Chyba szczęście. Alice wydawało się, że tak pachnie szczęście. Nie otwierając oczu próbowała zatrzymać wspomnienie błogiego zapachu jak najdłużej. Nagle jej uszu dobiegło szuranie szafkami. Dziewczyna uchyliła minimalnie jedną powiekę i zobaczyła jakąś postać przy jej komodzie. Jej pierwsza myśl to "złodziej". Natychmiastowa fala ciepła omiotła jej ciało. Co powinna zrobić w takiej sytuacji. Nigdy jeszcze nie miała do czynienia z bandytą, a już na pewno nie we własnym domu. Pokazać mu, że nie śpię, czy dalej udawać? Jeżeli "obudzę się", to on może przystawić jej pistolet do głowy. Albo od razu zasztyletować. Jej...jej... Niech ktoś się obudzi. Delikatnie poruszyła palcem i odetchnęła. Starała się zrobić to jak najbardziej naturalnie. Szmer przycichł, ale zaraz się ponowił. Złodziej, to na pewno złodziej- przemknęło przez jej myśl. Postanowiła zrobić zdecydowany ruch. Szybko podniosła się i gwałtownie ściągnęła chińską wazę ze stolika. Najmocniej jak potrafiła pchnęła nią w stronę komody. Efekt był. Waza nim doleciała do intruza rozbiła się. Odłamki ceramiki leżały na środku pokoju, nie zagrażając w najmniejszym stopniu obcemu.
- Alice! Co ty do cholery robisz?!- Przy komodzie stała jedna z dwóch starszych sióstr Alice. Spoglądała na nią z przerażaniem, ale i dezaprobatą. Ten wzrok mógł zabijać.
Dopiero po chwili do dziewczyny dotarło to, że swoją siostrę pomyliła ze złodziejem. W ich rodzinie, coś takiego mogła zrobić tylko ona.
- Przepraszam. Myślałam, że jesteś bandytą.- Odpowiedziała niepewnie Alice. Okryła się kołdrą, aż po same ramiona. Siedziała skulona i czekała na krytykę siostry.
- Za bandytę?! Akurat miały czego tu szukać. - Prychnęła Becky.
- To dlaczego ubrałaś się na czarno?- Zagadnęła siostrę. Akurat czarny nie był ulubionym kolorem idealnej siostrzyczki. No dobrze, może jako mała czarna sprawdzał się świetnie, ale żadna z kobiet w rodzinie McCourtney nie nosiła się na czarno.
- Jeezu, Alice.- Jęknęła Becky.- Mówiłam o tym od tygodnia. Dzisiaj idę na przemarsz w sprawie ochrony zwierząt afrykańskich.
- Co? Przecież ty masz torebkę ze skóry węża.
- Czepiasz się szczegółów. Nikt jej nie widział.
- Powiedz. Po co ty tam właściwie idziesz?
- Dają za to dodatkowe punkty na złotej karcie. - Odrzekła Becky. No tak, jeżeli ona zrobiłaby coś z dobrej woli, to tylko ukradła innej kobiecie futro i oddała je na aukcje, by je potem wylicytować. - Gdzie masz moją czarną apaszkę?
- W drugiej półce od dołu.
- Musisz to posprzątać.- Becky wskazała na rozbitą wazę, wzięła apaszkę i szybko ulotniła się z pokoju.
Alice bez słowa wykonała zalecenia siostry. Zawsze tak było. Ona, Alice, robiła coś głupiego, a potem siostry i rodzice patrzyli na nią jak na "tą najgorszą". To nie tak, że ona nie lubiła sióstr. Czasami dogadywała się z nimi całkiem nieźle. One po prostu starały się być idealne, więc Alice też została wplątana w tą grę.  Grała. Grała przykładną córkę, siostrę. Jednak najdziwniejsze było to, że rodzice wcale nie wymagali od niej najlepszych stopni, czy nienagannej etykiety. Oni chcieli, żeby była piękna. Alice czasami zdarzało się myśleć, że bierze udział w jakimś konkursie miss, o którym zupełnie nic nie wie. Z  jej ust wydało się głuche westchnienie.
  Po porannej kąpieli wysuszyła włosy. Układanie ich zajęło dobrą chwilę. Potem dobór ubrań, makijaż, dodatki. Wszystko to trwało naprawdę długo. Nie było miejsca na śniadanie. Alice zresztą już dawno zrezygnowała z rannego jedzenia. Podobnie jak reszta rodziny. Deborah, matka Alice, już dawno siedziała w redakcji. Ojciec, pewnie głowił się całą noc nad jakąś sprawą kradzieży, gwałtu, rabunku, a teraz odsypiał. Becky podrzuciła Ali do szkoły. Wysiadając posłała jej całusa i odjechała swoim żółtym ferrari. Alice weszła do szkoły. Już od progu przywitał ją przeciągły gwizd. Słyszała to od czas, kiedy zaczęła o siebie dbać. Chłopcy tak reagowali na jej nieprzeciętna urodę. Teraz nie obchodziło ją to. Ona miała już osobę, do której wieczorem słała sms'y na dobranoc, której imię umieszczała w serduszku narysowanym z tyłu zeszytu od matematyki.
- Ben!- Machnęła do niego ręką. Cichutko zadźwięczały bransoletki na jej nadgarstku.
Ciemnowłosy chłopak ukazał rząd białych zębów w szerokim uśmiechu. Ali podeszła do niego i cmoknęła go w policzek. Ben był idealny. Miał metr osiemdziesiąt pięć, postawną sylwetkę i piękne oczy. Był zabawny, inteligentny i gra w kosza. Ali zakochała się w nim już dawno. Parą byli od maja. Spokojnie mogli ubiegać się o tytuł najładniejszej pary. I Alice to wcale nie przeszkadzało.
- Jak się masz?- Ben objął ją ramieniem i przygarnął do siebie.
- Świetnie. A ty?- Przytuleni  szli przez korytarz. Kilka zawistnych wzroków mniej atrakcyjnych koleżanek próbowało zabić Ali. Dziewczyna nadal szła wtulona w chłopaka. On opowiadał coś o meczu koszykówki.
- Może wybierzemy się dzisiaj na paradę w sprawie ochrony zwierząt afrykańskich? Spędzilibyśmy razem trochę czasu. - Zagadnęła blondynka. Było to główne wydarzenie tygodnia i warto by było się na nim pokazać.
- Nie mogę. Nie mam dzisiaj czasu. Przepraszam.- Przytuliła dziewczynę i  pocałował ją. Ich usta stopił się w jedno. Ali uwielbiała chwilę, kiedy się całowali. Cała chemia dawała o sobie znać. Za każdym razem serce Ali biło tak samo szybko.
- Ile razy można powtarzać, że nie migdali się na korytarzach! I proszę zmienić te buty!- Wrzasnęła pani Prudencja tuż przy jej uchu.
- Przepraszamy. - Blondynka uśmiechnęła się słodziutko i zgodnie z poleceniem nauczycielki zmieniła czarne szpilki na szkolne obuwie. Ben stał z chłopakami z drużyny przy oknie, więc Ali postanowiła  nie przeszkadzać. Na górnym korytarzu dopadła ją Maggie.
- Hej Błękitnooka.- Zaśmiała się w kierunku przyjaciółki.
- Hej Meg. Gdzie reszta? - Zapytała szybko. Dziewczyny powinny być już w szkole.
- Iris nie ma. Ma wizytę u dentysty. Została w domu. Swoją drogą, zazdroszczę jej.
- A Carol i Gweny?
- Właśnie idą.
Rzeczywiście z naprzeciwka nadciągały wspomniane dziewczyny.  Jedna ubrana  swój klasyczny, czarny strój. Druga radosnym krokiem podążała ku Alice. Na twarzy miała wypisany uśmiech. Ile w tej dziewczynie optymizmu- pomyślała blondynka.
- Hej.
- Cześć Ali.- Chórem odezwała się dwójka, która stanęła naprzeciwko niej. 
- Ale wy dzisiaj zgrane.- Zaśmiała się i spojrzała na przyjaciółki.
- Po prostu mamy dobry humor.- Odpowiedziała Carol i wzruszyła ramionami. - Widziałaś Purchawę? Chyba przez jeden dzień przytyła z milion kilo.
- To od jadu. Jest tak jadowita, że aż napuchła.
- Dobra, dziewczyny. nie nabijajcie się z niej. Kobieta ma źle. W szkole męczy się z dzieciakami, w domu ze zmarszczkami, zero relaksu.- Wszystkie buchnęły śmiechem i przybiły tradycyjną piątkę.
Donośny dźwięk dzwonka przerwał ich rozmowę. Znowu zaczynała się szkolna rutyna- lekcja, przerwa, lekcja, przerwa, lekcja, przerwa. I tak do czternastej trzydzieści. Jakże radowały się serca całej czwórki, kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk kończący wtorkowe zajęcia. Wychodząc z klasy, wzrok Ali przykuł plakat zawieszony na tablicy ogłoszeń. Informował, że we wtorek o siedemnastej zaczyna się przemarsz. Właśnie wtedy dziewczyna pomyślała, że może przyjaciółki wybiorą się z nią, skoro Ben nie chciał. Co prawda powiedziała mu, że nie pójdzie na paradę, ale wypad z Meg, Gwen i Carol też może być przyjemny.
- Ej, dziewczyny. Dzisiaj o siedemnastej jest ta parada na rzecz zwierząt afrykańskich, może wybierzemy się na nią?- Ali zerknęła na nie z nadzieją w błękitnych oczach.
- Ja nie mogę. Mam dzisiaj klub czytelniczy. Sory.- Maggie poklepała blondynkę po plecach.
- Gwen, Carol?
- Ja chętnie pójdę. Warto pomóc zwierzętom.- Gweny zgodziła się szybko. Uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
- Ja nie idę. Przemarsze... to nie dla mnie.
- No Carol. Chodź, będzie fajnie. I nie musisz zmieniać stroju. Wszyscy mają być ubrani na czarno. - Kusiła Ali. Rzeczywiście Carol ubrana była od stóp do głowy w czarne tony. Ali zawsze zastanawiała się, jak można ubierać się tak nudno. Carol nie pozwoliła się nigdy wyciągnąć na zakupy, więc ona musiała trzymać swoje łapki z dala od jej szafy.
- No dobra, dobra. Gdzie się spotkamy?
- W parku, może być szesnasta pięćdziesiąt?
- Mi pasuje.- Carol poprawiła torbę, która zjechała jej z ramienia.
- Mi też. To do zobaczenia.- Gwen machnęła dziewczynom na pożegnanie i pobiegła do szatni. Pewnie śpieszyła się do swoich zwierząt. Reszta też rozeszła się. Zazwyczaj wracały tym samym autobusem, ale dzisiaj każda miała inny transport.
***
Alice pół godziny siedziała na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Uparcie wgapiała się w szafę. Zapadała w stan otępienia. Ktoś mógł się zaśmiać, że Ali należny do jakiejś sekty, która modli się do otwartej szafy. Dziewczyna jednak lubiła rozmyślać w takich warunkach, wiec nie widziała w swojej postawie nic, co mogłoby śmieszyć. Zerknęła na zegarek, podniosła się i zamknęła szafę. Przymknęła również drzwi od pokoju i zbiegła na dół. Przy wyjściu czekała już Becky.
- Jedziemy.- Poinformowała i wyszła na zewnątrz. wsiadła do samochód i odpaliła silnik. Alice usiała obok niej. Obie  ubrane na czarno. Teraz to dopiero wyglądały jak członkinie sekty. Ali uśmiechnęła się na tą myśl. Nie powiedziała jednak nic. Całą drogę z domu do Central Parku dziewczyny rozmawiały o szkole i innych badziewiach. Ali wysiadła obok chodnika, a Becky pojechała zaparkować ferrari. Krętymi alejkami pośród drzew i kwiatów, teraz już nieco przyschniętych, dziewczyna doszła do ławeczki pod wierzbą. Tam zazwyczaj się spotykały i była w stu procentach pewna, że reszta też tutaj przyjdzie. Nie pomyliła się. Kilka chwil po niej przyszły obie dziewczyny w wyraźnie dobrych nastrojach.Po krótkiej wymianie zdań cała trójka dołączyła do grupy, która zebrała się w wiadomych celach. Przyszło naprawdę wiele osób, głównie młodych ludzi. Byli studenci ekologi w koszulkach z logo uczelni, było nawet kilka osób z ich szkoły. Ali wypatrzyła nawet grupę staruszków, którzy z zapałem wymachiwali flagą z napisem: "Chrońmy zwierzęta!". Cały tłum uformował się w gigantyczny pochód. Wyszli z parku i ruszyli uliczkami miasta. Ludzie wyglądali z okien domów, uśmiechali się z balkonów w blokach. Cała grupa robiła wielki hałas, wykrzykiwała różne hasła. Dziewczynom szybko udzieliła się atmosfera. Również śpiewały i skandowały hasła. Z największym zaangażowaniem robiła to Gwen, ale Ali i Carol również włączyły się w akcję. Straciły nawet rachubę czasu. Po co najmniej kilkugodzinnym pochodzie ponownie znalazly się w parku. Wszyscy zaczęli się żegnać, jedni zostali jeszcze na ławkach, inni kierowali się do domów.
- Łał. Ali, to był świetny pomysł, żeby tu przyjść. Super atmosfera.- Pisnęła Gwen i pomachała zieloną flagą, którą dostała na początku całej akcji.
- Wiem. Było super. Nie wiedziałam,  że przyjdzie tak dużo ludzi.- Rozejrzała się wokoło. Widziała mnóstwo rozpromienionych twarzy. Mnóstwo ciemnych sylwetek oświetlonych lampami stojącymi przy ścieżkach. Nagle wydało jej się, że zobaczyła Bena. Przyjrzała się owej osobie dokładnie i rzeczywiście to był ona. Carol jak gdyby podążyła za jej wzrokiem i wskazała na niego palcem.
- Ali, czy to nie Ben?
 -To on.- Odpowiedziała krótko. W tej chwili miała mieszane uczucia. Przecież mówił, że jest zajęty. Nie miał dla niej czasu, a teraz tu przyszedł. Może zjawił się przed chwilą i jej szukał?
- O patrz! Lizz też jest.- Teraz również Gwen pokazała w tamtym kierunku.- Chodźmy do nich.
Ali wzięła głęboki wdech. Ben przyszedł z Lizz. To było pewne. Stał obok niej i rozmawiał o czymś. Uśmiechał się i co chwilę spoglądał w jej oczy. Alice nie sądziła, że zobaczy kiedykolwiek taką sytuację. Poczuła pustkę gdzieś w głębi siebie. Coś szarpało ją w klatce piersiowej. Może to serce, które przełamywało się na pół. Zdusiła to uczucie w sobie i spojrzała na Gweny.
- Ja już muszę wracać, pewnie Becky mnie szuka.
To była nieprawda, koleżanki łyknęły jednak tę wymówkę. Znały jej siostry, więc wiedziały, jak niecierpliwe one były. Rozstała się z przyjaciółkami przy głównej bramie i wolnym krokiem poszła w kierunku domu. Siostra zapewne poszła do jakiejś restauracji dla snobów, trudno. Wróci piechotą. Z każdym krokiem czuła, że jej nogi robią się coraz cięższe. Nie chciała wracać do domu, ale nie miała innego wyjścia. Bo niby co miała zrobić?
***
Starsza pani zamknęła drzwi wejściowe i zdjęła znoszone pantofle z brązowej skóry. Była bardzo zmęczona. Dawno już nie uczestniczyła w tego typu akcjach, a wiek też robił swoje. Ułożyła flagę w starej szafie na korytarzu i poszła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę, którą tak uwielbiała. Pamiętała czasy, kiedy herbata była towarem luksusowym, teraz mogła wybierać w wielu smakach. Wyjęła ulubiony kubek z szafki i wrzuciła do niego torebkę z Earl Geryem. Zanuciła jakąś stara melodię pod nosem i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Światła w domach obok paliły się niczym małe punkciki na czarnej satynie. Zapowiadała się piękna noc.


Informacje

Witam na blogu MAGIC TEARS! Opowiadanie dopiero kiełkuje, więc zapraszam do obserwacji mojej nowej roślinki. Z biegiem czasu blog będzie udoskonalany.
Na razie akcja dzieje się w świecie rzeczywistym, wraz z rozdziałem siódmym nadejdą zmiany.
Dziękuję za komentarze.
Kolejny rozdział: 1.09-5.09

Szukasz czegoś?