CLICK HERE FOR FREE BLOGGER TEMPLATES, LINK BUTTONS AND MORE! »

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział IV

Coś nagle skoczyło na jej pierś i zaczęło drapać ją po twarzy. Zaskoczona i przerażona otworzyła oczy i machając rękami raptownie się podniosła. Mały, bialutki szczeniaczek spadł na kołdrę z piskiem. Gwendolyn uśmiechnęła się do niego i skarciła siebie za tak bezpodstawny strach. Zwykłe lizanie psa wzięła za zmasowany atak na jej osobę. Cóż za niedorzeczność.
- To wszytko przez ten sen. Jakaś wojna, bitwa, brr...- przypomniała sobie to, co jeszcze przed chwilą widziała oczami wyobraźni.
- Jaka wojna skarbie?- Penelopa stała w drzwiach i czułym wzrokiem patrzyła na córeczkę. Zawsze wydawało jej się, że Gweny nigdy nie dorośnie. Cóż, działo się inaczej. Jej córeczka rosła z dnia na dzień, a ona nic nie mogła na to poradzić. Taka była kolej rzeczy i ona o tym wiedziała, ale gdzieś w środku bolało ją to.
- O mamo, nie zauważyłam cię. Śniło mi się coś dziwnego. Nie ważne- dziewczyna pokręciła głową. Poczuła na policzkach dotyk brązowych kosmyków, które ułożyły się w totalny nieład.
- Jak spałaś?- Matka podeszła do niej i pocałowała ją w czoło. Odgarnęła pasmo włosów z jej twarzy i uśmiechnęła się ciepło.
- Dobrze, tylko ten sen- Gwen odpowiedziała równie miłym uśmiechem. Nie chciała mówić mamie, że tak właściwie nie mogła spać przez pół nocy, że ta straszna historia ze snu wywołuje u niej przerażenie. Wiedziała, że rodzicielka zaraz  będzie się martwiła i męczyła ją naparami z melisy przez cały tydzień. 
- To świetnie. Zejdź na śniadanie. Tata już tam czeka- Penelopa Henderson posłała ostatni uśmiech w kierunku córki i wyszła z pokoju. Przez chwile na schodach rozlegało się miarowe stąpanie, a potem cicha rozmowa dochodząca z parteru dotarła do uszu Gwen. Dziewczyna westchnęła i zmieniła swoją piżamę w króliczki na t-shirt i jeansy- najlepszy strój do szkoły. I najwygodniejszy oczywiście.
***
W szkole radziła sobie dobrze. Nie chciała zawieść rodziców. Od zawsze byli dla niej najważniejsi i to dla nich starała się otrzymywać jak najlepsze stopnie, uczestniczyć w różnych akcjach, działać w wolontariacie. Robiła to też dla samej siebie, ale gdy widziała ich uśmiech i zadowolenie w oczach to całe zmęczenie, ból rąk, zmartwienia znikały. Pomimo to na sama myśl o kolejnych treningach jeździeckich przechodziły ją ciarki. W tym roku szykowały się najważniejsze zawody stanowe, więc trener wzmożył wysiłki i całą grupę obarczył dodatkowymi ćwiczeniami. Prócz zajęć grupowych były jeszcze osobiste, w których Gwen też brała udział. jednak jazda konna sprawiała jej tyle radości, że zwykle zapominała o bożym świecie i pędziła do stadniny jak oszalała. Już widziała siebie na łące, wśród kolorowych jesiennych liści na kasztanowej klaczy. Z tych rozmyślań wyrwał  ją pisk Ali, a potem jej dźwięczny śmiech. Stały przy oknie i obserwowały ogród, w  którym zgromadziły się tłumy. Każdy próbował wykorzystać ostatnie ciepłe promienie słoneczne do ostatka. Wszyscy ładowali baterie energii na pochmurną jesień i zimę. Ali wskazała na dziewczynę stojąca pod drzewem i odezwała się:
- Popatrzcie, jakie śmieszne miny robi Gigi.Ona jest świetna. Powinna zapisać się do jakiegoś kabaretu.
Wszystkie spojrzały w pokazanym przez Ali kierunku, Gwen zaśmiała się delikatnie, jednak ona nie widziała w tym nic zabawnego. Kiedy przysłuchała się śmiechowi Ali, w nim również nie wyczuła szczerości. Coś się działo. Musiała się dowiedzieć tylko co. Zaraz po dzwonku dogoniła blondynkę, która ruszyła do łazienki, by sprawdzić swój wygląd. Brązowowłosa przypatrzyła się jej uważnie, aż w końcu zadała nurtujące ją pytanie.
- Co się stało? Jesteś jakaś dziwna.
- Co? - Ali udała, że nie dosłyszała pytania, ale widząc minę Gwen z jej twarzy zniknął uśmiech.- Nic się nie stało. Chyba ci się wydaje.
- Ali. Przecież widzę. Nie udawaj!- Gwen ściągnęła brwi. Zawsze tak robiła, kiedy stawała się poirytowana. 
- No przecież nic się... Eh - westchnęła McCourtney i spokojny wzrok przeniosła na przyjaciółkę.- Chodzi o Bena.
- Co się stało?
- Byłaś wczoraj na przemarszu. Powinnaś się domyśleć- Ali spojrzała na nią wymownie i zaczęła bawić się bransoletkami na swoim nadgarstku. Większość osób już rozeszłao się do sal lekcyjnych.
Gwendolyn usilnie myślała, co takiego zdarzyło się wczoraj. Nie mogła przypomnieć sobie nic nadzwyczajnego. W końcu, chciała powiedzieć, że nie wie o co chodzi, ale przypomniała jej się scena, po której Ali szybko zniknęła.
- Chodzi o to, że Ben przyszedł na paradę z Lizz? - zapytała i uważnie obserwowała reakcję Ali. Twarz blondynki nabrał ostrzejszych rysów, a jej piękne, błękitne oczy zaszły mgłą. Przez chwilę nie mówiła nic, tylko przyglądała się koralikom bransoletek.
- Tak o to chodzi. On powiedział, że nie ma czasu, aby pójść ze mną, ale z Lizz poszedł! Suka zawsze miała na niego oko!- Teraz Ali wyglądała na naprawdę złą.
- Może to nie jest tak jak myślisz?
- To jest dokładnie tak jak myślę! Dokładnie tak jak myślę!- Ali wybuchnęła i zaczęła krzyczeć. Po chwili uspokoiła się i wzięła głęboki wdech. Potem uśmiechnęła się, ale nie do Gwen. Jej wzrok powędrował za koleżankę. Henderson również odwróciła się i zobaczyła dwóch chłopaków ze starszej klasy. Kojarzyła ich ze szkolnych meczy piłki nożnej, ale nigdy nie zamieniła z nimi słowa. Co innego Ali.
- Hej dziewczyny! Co tu robicie? Wszyscy są już w klasach - zagadnął wyższy, bardziej muskularny brunet. Widać było, że nie należny on do najgrzeczniejszych ludzi na planecie, dlatego zdziwiło Gwen, że martwi się o ich lekcje.
- Cześć- mruknęła brunetka jak zwykle speszona.  Jej głos wydał się jeszcze bardziej piskliwy i cichy niż zwykle.
- Hej. A wy co robicie na korytarzu?- Zagadnęła Ali. jej różowe usta już układały się w kokieteryjny uśmiech.
- My kulturalnie opuszczamy mury tej zadbanej placówki szkolnej.- Drugi chłopak, blondyn z wściekle szarymi oczami, ukazał zęby w promiennym uśmiechu. - Może chcecie się zabrać z nami? Jest zbyt fajny dzień na gnicie w szkole.
Ali udawała przez chwilę, ze się zastanawia, ale zaraz energicznie pokiwała głową, tak, ze blond loki zawirował na jej plecach.
- Z chęcią. W takim towarzystwie dzień będzie jeszcze milszy.- Uśmiechnęła się słodko i spojrzała zachęcająco na Gwen. Ta wiedziała już co kombinuje Alice.  Zapewne chciała odegrać się na Benie za wczorajsze spotkanie z Lizz, ale co najgorsza w wagary próbowała wciągnąć również ją. Myśli kotłowały się w jej głowie. Nigdy nie była na wagarach. No dobra, była raz, ale  jeszcze w gimnazjum. Razem z dziewczynami poszły do salonu piercingu i Gwen wróciła do domu z przekutymi uszami. Bała się niemiłosiernie,. najpierw bólu przy przekuwaniu, potem reakcji rodziców. Teraz nie miała zamiaru uciekać. Wolała spokojnie wrócić na lekcje i dalej prowadzić swoje monotonne życie. 
- Ja zostaję - odpowiedziała cicho, ale z przekonaniem.
- No Gweny, nie bądź taka. Przyda ci się trochę rozrywki.- kusiła Ali nadal posyłając do chłopaków uroczo obrzydliwe uśmieszki.
- Nie, zostaję- odpowiedziała. Przekonywałaby Ali, żeby ona też nie pakowała się w kłopoty, ale wiedziała, że dziewczyna nie ustąpi. Gdy raz sobie coś postanowiła, to zrealizowała to mimo oporów grupy.
- No to cześć. Powiedź dziewczynom, że poszłam na wycieczkę -Posłała Gwen pożegnalnego całusa i ruszyła z chłopakami w kierunku wyjścia. Gwendolyn odprowadziła ją wzrokiem i z głośnym westchnieniem skierowała się do sali numer 25. Nie dość, że przyjaciółka poszła sobie na wagary, to teraz ona musi tłumaczyć się przed matematyczką, dlaczego się spóźniła.
 Podeszła do drewnianych drzwi i chwyciła za klamkę. Nim ją nacisnęła oderwała rękę od chłodnego metalu i zaczęła biec korytarzem do szatni. Szybko zmieniła obuwie i wybiegła na plac. Ali i "piłkarzy" nie było widać. Pobiegła więc na ulice i zobaczyła ich przy najbliższym zakręcie. Z głośnym hałasem podbiegła do nich. Zdyszana uśmiechnęła się do całej trójki. I takim sposobem znalazła się drugi raz na wagarach. Świetnie.
***
Łazili po mieście chyba całe wieki. Włóczyli się od jednego sklepu do drugiego. Zachodzili do różnych kafejek, byli w barze i McDonaldzie. Czas dłużył jej się niesamowicie. Ali dobrze dogadywała się z chłopakami, ale ona nie miała daru zjednywania płci przeciwnej. Chodziła za nimi i czasami tylko śmiała się na nieudany żart któregoś z chłopców. Miała dość tego wyszukanego towarzystwa. Chciała wracać do domu, ale głupio było jej zostawić przyjaciółkę. Owen i Max wymyślali coraz to nowe zabawy. Kto prześcignie sprzątaczkę z warzywniaka, kto pierwszy wypije koktajl. Ali bawiła się świetnie, albo udawała. Gwen nie kryła zażenowania, chociaż cała trójka nie słuchała jej narzekań. W końcu Alice podeszła do niej z uśmiechem na ustach. Chłopaki poszli kupić coca-colę.
- I jak się bawisz? 
- Beznadziejnie. Nie bawią mnie te głupkowate zabawy. Wracajmy już.
- Oj przestań. Tylko tak mówisz. Przecież jest zabawnie.
- Zabawnie? Jest głupio! Ali, nie widzisz, że Max i Owen to zwykli szpanerzy. Bawią się jak dzieci i w dodatku to snoby. Nie przepadam za takim towarzystwem-Powiedziała chyba nazbyt głośno. Gdyby w tym momencie odwróciła się, wiedziałaby, że popełniła totalną gafę. Niestety, nie odwróciła się. To mógł być największy błąd dzisiejszego dnia.
- Mamy colę. Gdzie teraz?- zapytał Owen i podał Ali szklaną butelkę. Gwen zignorował.
- Chodźcie do sklepu z biżuterią. Mam ochotę kupić nowe kolczyki - Ali odgarnęła włosy i zaczęła iść przed siebie. Reszta podążyła za nią.
W sklepie mnóstwo było przeróżnych łańcuszków, zawieszek, bransoletek i kolczyków. Gwen nawet nie wiedziała, że w jednym miejscu może być aż tyle biżuterii. Alice wiedziała, bo biegała po sklepie jak uskrzydlona. Przymierzyła chyba z pięćdziesiąt bar kolczyków, a wysoka, chuda sprzedawczyni podawała jej coraz to nowe. Zachwalała każdy wybór dziewczyny i zachęcała do kupna. Gweny  przysiadła na skórzanej kanapie i znudzonym wzrokiem obserwowała wskazówki zegara, który wisiał na przeciwległej ścianie. Kiedy w końcu blondynka wybrała dwie pary kolczyków i bransoletkę wyszła ze sklepu. Za nią podążyli Max i Owen. Gwen wychodziła na końcu. Zawsze dopadał ja lekki stresik, kiedy mijała brami w drzwiach sklepu. I nagle usłyszała głośny dźwięk dzwonka. Szybko podszedł do niej ochroniarz  i złapał ją za łokieć.
- Proszę ze mną.
Był to dobrze zbudowany pan po trzydziestce z lekkim zarostem na twarzy i brązowymi, krótkimi włosami. Jednak w tamtej chwili Gwen nie zwracała uwagi na jego wygląd. Momentalnie zaschło jej w gardle i zaczęły dzwonić zęby. Przecież niczego nie ukradła. Głos w jej głowie krzyczał : Pomocy! Jestem niewinna! I gdzie była Ali? Gwen wytarła spocone ręce o spodnie i poszła z ochroniarzem do osobnego pomieszczenia.
***
Gwen do końca życia nie zapomni wyrazu twarzy rodziców, którzy przyjechali po nią do sklepu Marc's. Ojciec patrzył na nią z takim zawodem i pogardą, że dziewczyna skuliła się w sobie. Matka nerwowo odgarniała kasztanowe włosy, które odziedziczyła po niej Gweny, ale nie patrzyła w stronę córki. Dziewczyna na początku myślała, że to jakiś żart. Jednak kiedy ochroniarz wyjął z jej torby parę kolczyków, przeraziła się. Zaraz zadzwoniono po jej rodziców, którzy szybko zjawili się w sklepie z biżuterią. Wybłagali właścicielkę, by nie informowała policji. Ta zgodziła się, ale bardzo niechętnie. Uprzedziła, że nie chce więcej widzieć tej " złodziejki" w swoim lokalu i lodowatym wzrokiem skarciła Gwendolyn. Jednak najgorsza karą dla brunetki było milczenie, które panowało w drodze powrotnej. Nie zdarzyło jej się nigdy nic podobnego. Była pewna, że rodzice byli wściekli i o kradzież, i o wagary. Czuła, że zawiodła ich, a do jej oczu napływały kolejne łzy. Do domu wbiegła niemal pędem. Rzuciła się na łóżko i schowała głowę pod poduszką. Upokorzenie, czuła upokorzenie i samotność. Długo tak leżała. Po pierwszej fali rozpaczy uspokoiła się i zaczęła myśleć jak to się właściwie stało. Przecież ona nie wzięła tych przeklętych kolczyków! Po kolei analizowała cały pobyt w sklepie. W końcu znalazła tylko jedno rozwiązanie. Zaczął dzwonić telefon. To była Alice.
***
W niewielkim domku zgasły światła. Właścicielka i jej kot postanowili urządzić sobie długi wypoczynek i nie oglądając ulubionego serialu udali się spać. Wewnątrz słychać było ciche pochrapywanie staruszki i radosne pomruki czarnego kota, który ułożył się na krześle. Jeżeli ktoś przysłuchały się dobrze, ale tak naprawdę bardzo dobrze, to usłyszałby delikatną melodię miliona dzwoneczków dobiegającą z dużej, drewnianej szafy.
_________________________________________________________
Rozdział wyszedł dosyć długi, więc wszyscy, którzy go przeczytali, zasługują na wielkie brawa.  Nie wyszedł do końca tak, jak powinien wyjść, ale trudno. Cały czas zmieniam plan, więc to, co się będzie działo,  będzie niespodzianką i dla was, i dla mnie. Dziękuje za komentarze Wtajemniczonej, Rosemond, Tess, Semirkowej, FinnickDominikaaaxx
Proszę o szczere opinie o rozdziale, to bardzo budujące, kiedy widzę komentarze, a w nich wasze zdanie na temat Magic Tears. Pozdrawiam!

Informacje

Witam na blogu MAGIC TEARS! Opowiadanie dopiero kiełkuje, więc zapraszam do obserwacji mojej nowej roślinki. Z biegiem czasu blog będzie udoskonalany.
Na razie akcja dzieje się w świecie rzeczywistym, wraz z rozdziałem siódmym nadejdą zmiany.
Dziękuję za komentarze.
Kolejny rozdział: 1.09-5.09

Szukasz czegoś?