CLICK HERE FOR FREE BLOGGER TEMPLATES, LINK BUTTONS AND MORE! »

środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział IV

Coś nagle skoczyło na jej pierś i zaczęło drapać ją po twarzy. Zaskoczona i przerażona otworzyła oczy i machając rękami raptownie się podniosła. Mały, bialutki szczeniaczek spadł na kołdrę z piskiem. Gwendolyn uśmiechnęła się do niego i skarciła siebie za tak bezpodstawny strach. Zwykłe lizanie psa wzięła za zmasowany atak na jej osobę. Cóż za niedorzeczność.
- To wszytko przez ten sen. Jakaś wojna, bitwa, brr...- przypomniała sobie to, co jeszcze przed chwilą widziała oczami wyobraźni.
- Jaka wojna skarbie?- Penelopa stała w drzwiach i czułym wzrokiem patrzyła na córeczkę. Zawsze wydawało jej się, że Gweny nigdy nie dorośnie. Cóż, działo się inaczej. Jej córeczka rosła z dnia na dzień, a ona nic nie mogła na to poradzić. Taka była kolej rzeczy i ona o tym wiedziała, ale gdzieś w środku bolało ją to.
- O mamo, nie zauważyłam cię. Śniło mi się coś dziwnego. Nie ważne- dziewczyna pokręciła głową. Poczuła na policzkach dotyk brązowych kosmyków, które ułożyły się w totalny nieład.
- Jak spałaś?- Matka podeszła do niej i pocałowała ją w czoło. Odgarnęła pasmo włosów z jej twarzy i uśmiechnęła się ciepło.
- Dobrze, tylko ten sen- Gwen odpowiedziała równie miłym uśmiechem. Nie chciała mówić mamie, że tak właściwie nie mogła spać przez pół nocy, że ta straszna historia ze snu wywołuje u niej przerażenie. Wiedziała, że rodzicielka zaraz  będzie się martwiła i męczyła ją naparami z melisy przez cały tydzień. 
- To świetnie. Zejdź na śniadanie. Tata już tam czeka- Penelopa Henderson posłała ostatni uśmiech w kierunku córki i wyszła z pokoju. Przez chwile na schodach rozlegało się miarowe stąpanie, a potem cicha rozmowa dochodząca z parteru dotarła do uszu Gwen. Dziewczyna westchnęła i zmieniła swoją piżamę w króliczki na t-shirt i jeansy- najlepszy strój do szkoły. I najwygodniejszy oczywiście.
***
W szkole radziła sobie dobrze. Nie chciała zawieść rodziców. Od zawsze byli dla niej najważniejsi i to dla nich starała się otrzymywać jak najlepsze stopnie, uczestniczyć w różnych akcjach, działać w wolontariacie. Robiła to też dla samej siebie, ale gdy widziała ich uśmiech i zadowolenie w oczach to całe zmęczenie, ból rąk, zmartwienia znikały. Pomimo to na sama myśl o kolejnych treningach jeździeckich przechodziły ją ciarki. W tym roku szykowały się najważniejsze zawody stanowe, więc trener wzmożył wysiłki i całą grupę obarczył dodatkowymi ćwiczeniami. Prócz zajęć grupowych były jeszcze osobiste, w których Gwen też brała udział. jednak jazda konna sprawiała jej tyle radości, że zwykle zapominała o bożym świecie i pędziła do stadniny jak oszalała. Już widziała siebie na łące, wśród kolorowych jesiennych liści na kasztanowej klaczy. Z tych rozmyślań wyrwał  ją pisk Ali, a potem jej dźwięczny śmiech. Stały przy oknie i obserwowały ogród, w  którym zgromadziły się tłumy. Każdy próbował wykorzystać ostatnie ciepłe promienie słoneczne do ostatka. Wszyscy ładowali baterie energii na pochmurną jesień i zimę. Ali wskazała na dziewczynę stojąca pod drzewem i odezwała się:
- Popatrzcie, jakie śmieszne miny robi Gigi.Ona jest świetna. Powinna zapisać się do jakiegoś kabaretu.
Wszystkie spojrzały w pokazanym przez Ali kierunku, Gwen zaśmiała się delikatnie, jednak ona nie widziała w tym nic zabawnego. Kiedy przysłuchała się śmiechowi Ali, w nim również nie wyczuła szczerości. Coś się działo. Musiała się dowiedzieć tylko co. Zaraz po dzwonku dogoniła blondynkę, która ruszyła do łazienki, by sprawdzić swój wygląd. Brązowowłosa przypatrzyła się jej uważnie, aż w końcu zadała nurtujące ją pytanie.
- Co się stało? Jesteś jakaś dziwna.
- Co? - Ali udała, że nie dosłyszała pytania, ale widząc minę Gwen z jej twarzy zniknął uśmiech.- Nic się nie stało. Chyba ci się wydaje.
- Ali. Przecież widzę. Nie udawaj!- Gwen ściągnęła brwi. Zawsze tak robiła, kiedy stawała się poirytowana. 
- No przecież nic się... Eh - westchnęła McCourtney i spokojny wzrok przeniosła na przyjaciółkę.- Chodzi o Bena.
- Co się stało?
- Byłaś wczoraj na przemarszu. Powinnaś się domyśleć- Ali spojrzała na nią wymownie i zaczęła bawić się bransoletkami na swoim nadgarstku. Większość osób już rozeszłao się do sal lekcyjnych.
Gwendolyn usilnie myślała, co takiego zdarzyło się wczoraj. Nie mogła przypomnieć sobie nic nadzwyczajnego. W końcu, chciała powiedzieć, że nie wie o co chodzi, ale przypomniała jej się scena, po której Ali szybko zniknęła.
- Chodzi o to, że Ben przyszedł na paradę z Lizz? - zapytała i uważnie obserwowała reakcję Ali. Twarz blondynki nabrał ostrzejszych rysów, a jej piękne, błękitne oczy zaszły mgłą. Przez chwilę nie mówiła nic, tylko przyglądała się koralikom bransoletek.
- Tak o to chodzi. On powiedział, że nie ma czasu, aby pójść ze mną, ale z Lizz poszedł! Suka zawsze miała na niego oko!- Teraz Ali wyglądała na naprawdę złą.
- Może to nie jest tak jak myślisz?
- To jest dokładnie tak jak myślę! Dokładnie tak jak myślę!- Ali wybuchnęła i zaczęła krzyczeć. Po chwili uspokoiła się i wzięła głęboki wdech. Potem uśmiechnęła się, ale nie do Gwen. Jej wzrok powędrował za koleżankę. Henderson również odwróciła się i zobaczyła dwóch chłopaków ze starszej klasy. Kojarzyła ich ze szkolnych meczy piłki nożnej, ale nigdy nie zamieniła z nimi słowa. Co innego Ali.
- Hej dziewczyny! Co tu robicie? Wszyscy są już w klasach - zagadnął wyższy, bardziej muskularny brunet. Widać było, że nie należny on do najgrzeczniejszych ludzi na planecie, dlatego zdziwiło Gwen, że martwi się o ich lekcje.
- Cześć- mruknęła brunetka jak zwykle speszona.  Jej głos wydał się jeszcze bardziej piskliwy i cichy niż zwykle.
- Hej. A wy co robicie na korytarzu?- Zagadnęła Ali. jej różowe usta już układały się w kokieteryjny uśmiech.
- My kulturalnie opuszczamy mury tej zadbanej placówki szkolnej.- Drugi chłopak, blondyn z wściekle szarymi oczami, ukazał zęby w promiennym uśmiechu. - Może chcecie się zabrać z nami? Jest zbyt fajny dzień na gnicie w szkole.
Ali udawała przez chwilę, ze się zastanawia, ale zaraz energicznie pokiwała głową, tak, ze blond loki zawirował na jej plecach.
- Z chęcią. W takim towarzystwie dzień będzie jeszcze milszy.- Uśmiechnęła się słodko i spojrzała zachęcająco na Gwen. Ta wiedziała już co kombinuje Alice.  Zapewne chciała odegrać się na Benie za wczorajsze spotkanie z Lizz, ale co najgorsza w wagary próbowała wciągnąć również ją. Myśli kotłowały się w jej głowie. Nigdy nie była na wagarach. No dobra, była raz, ale  jeszcze w gimnazjum. Razem z dziewczynami poszły do salonu piercingu i Gwen wróciła do domu z przekutymi uszami. Bała się niemiłosiernie,. najpierw bólu przy przekuwaniu, potem reakcji rodziców. Teraz nie miała zamiaru uciekać. Wolała spokojnie wrócić na lekcje i dalej prowadzić swoje monotonne życie. 
- Ja zostaję - odpowiedziała cicho, ale z przekonaniem.
- No Gweny, nie bądź taka. Przyda ci się trochę rozrywki.- kusiła Ali nadal posyłając do chłopaków uroczo obrzydliwe uśmieszki.
- Nie, zostaję- odpowiedziała. Przekonywałaby Ali, żeby ona też nie pakowała się w kłopoty, ale wiedziała, że dziewczyna nie ustąpi. Gdy raz sobie coś postanowiła, to zrealizowała to mimo oporów grupy.
- No to cześć. Powiedź dziewczynom, że poszłam na wycieczkę -Posłała Gwen pożegnalnego całusa i ruszyła z chłopakami w kierunku wyjścia. Gwendolyn odprowadziła ją wzrokiem i z głośnym westchnieniem skierowała się do sali numer 25. Nie dość, że przyjaciółka poszła sobie na wagary, to teraz ona musi tłumaczyć się przed matematyczką, dlaczego się spóźniła.
 Podeszła do drewnianych drzwi i chwyciła za klamkę. Nim ją nacisnęła oderwała rękę od chłodnego metalu i zaczęła biec korytarzem do szatni. Szybko zmieniła obuwie i wybiegła na plac. Ali i "piłkarzy" nie było widać. Pobiegła więc na ulice i zobaczyła ich przy najbliższym zakręcie. Z głośnym hałasem podbiegła do nich. Zdyszana uśmiechnęła się do całej trójki. I takim sposobem znalazła się drugi raz na wagarach. Świetnie.
***
Łazili po mieście chyba całe wieki. Włóczyli się od jednego sklepu do drugiego. Zachodzili do różnych kafejek, byli w barze i McDonaldzie. Czas dłużył jej się niesamowicie. Ali dobrze dogadywała się z chłopakami, ale ona nie miała daru zjednywania płci przeciwnej. Chodziła za nimi i czasami tylko śmiała się na nieudany żart któregoś z chłopców. Miała dość tego wyszukanego towarzystwa. Chciała wracać do domu, ale głupio było jej zostawić przyjaciółkę. Owen i Max wymyślali coraz to nowe zabawy. Kto prześcignie sprzątaczkę z warzywniaka, kto pierwszy wypije koktajl. Ali bawiła się świetnie, albo udawała. Gwen nie kryła zażenowania, chociaż cała trójka nie słuchała jej narzekań. W końcu Alice podeszła do niej z uśmiechem na ustach. Chłopaki poszli kupić coca-colę.
- I jak się bawisz? 
- Beznadziejnie. Nie bawią mnie te głupkowate zabawy. Wracajmy już.
- Oj przestań. Tylko tak mówisz. Przecież jest zabawnie.
- Zabawnie? Jest głupio! Ali, nie widzisz, że Max i Owen to zwykli szpanerzy. Bawią się jak dzieci i w dodatku to snoby. Nie przepadam za takim towarzystwem-Powiedziała chyba nazbyt głośno. Gdyby w tym momencie odwróciła się, wiedziałaby, że popełniła totalną gafę. Niestety, nie odwróciła się. To mógł być największy błąd dzisiejszego dnia.
- Mamy colę. Gdzie teraz?- zapytał Owen i podał Ali szklaną butelkę. Gwen zignorował.
- Chodźcie do sklepu z biżuterią. Mam ochotę kupić nowe kolczyki - Ali odgarnęła włosy i zaczęła iść przed siebie. Reszta podążyła za nią.
W sklepie mnóstwo było przeróżnych łańcuszków, zawieszek, bransoletek i kolczyków. Gwen nawet nie wiedziała, że w jednym miejscu może być aż tyle biżuterii. Alice wiedziała, bo biegała po sklepie jak uskrzydlona. Przymierzyła chyba z pięćdziesiąt bar kolczyków, a wysoka, chuda sprzedawczyni podawała jej coraz to nowe. Zachwalała każdy wybór dziewczyny i zachęcała do kupna. Gweny  przysiadła na skórzanej kanapie i znudzonym wzrokiem obserwowała wskazówki zegara, który wisiał na przeciwległej ścianie. Kiedy w końcu blondynka wybrała dwie pary kolczyków i bransoletkę wyszła ze sklepu. Za nią podążyli Max i Owen. Gwen wychodziła na końcu. Zawsze dopadał ja lekki stresik, kiedy mijała brami w drzwiach sklepu. I nagle usłyszała głośny dźwięk dzwonka. Szybko podszedł do niej ochroniarz  i złapał ją za łokieć.
- Proszę ze mną.
Był to dobrze zbudowany pan po trzydziestce z lekkim zarostem na twarzy i brązowymi, krótkimi włosami. Jednak w tamtej chwili Gwen nie zwracała uwagi na jego wygląd. Momentalnie zaschło jej w gardle i zaczęły dzwonić zęby. Przecież niczego nie ukradła. Głos w jej głowie krzyczał : Pomocy! Jestem niewinna! I gdzie była Ali? Gwen wytarła spocone ręce o spodnie i poszła z ochroniarzem do osobnego pomieszczenia.
***
Gwen do końca życia nie zapomni wyrazu twarzy rodziców, którzy przyjechali po nią do sklepu Marc's. Ojciec patrzył na nią z takim zawodem i pogardą, że dziewczyna skuliła się w sobie. Matka nerwowo odgarniała kasztanowe włosy, które odziedziczyła po niej Gweny, ale nie patrzyła w stronę córki. Dziewczyna na początku myślała, że to jakiś żart. Jednak kiedy ochroniarz wyjął z jej torby parę kolczyków, przeraziła się. Zaraz zadzwoniono po jej rodziców, którzy szybko zjawili się w sklepie z biżuterią. Wybłagali właścicielkę, by nie informowała policji. Ta zgodziła się, ale bardzo niechętnie. Uprzedziła, że nie chce więcej widzieć tej " złodziejki" w swoim lokalu i lodowatym wzrokiem skarciła Gwendolyn. Jednak najgorsza karą dla brunetki było milczenie, które panowało w drodze powrotnej. Nie zdarzyło jej się nigdy nic podobnego. Była pewna, że rodzice byli wściekli i o kradzież, i o wagary. Czuła, że zawiodła ich, a do jej oczu napływały kolejne łzy. Do domu wbiegła niemal pędem. Rzuciła się na łóżko i schowała głowę pod poduszką. Upokorzenie, czuła upokorzenie i samotność. Długo tak leżała. Po pierwszej fali rozpaczy uspokoiła się i zaczęła myśleć jak to się właściwie stało. Przecież ona nie wzięła tych przeklętych kolczyków! Po kolei analizowała cały pobyt w sklepie. W końcu znalazła tylko jedno rozwiązanie. Zaczął dzwonić telefon. To była Alice.
***
W niewielkim domku zgasły światła. Właścicielka i jej kot postanowili urządzić sobie długi wypoczynek i nie oglądając ulubionego serialu udali się spać. Wewnątrz słychać było ciche pochrapywanie staruszki i radosne pomruki czarnego kota, który ułożył się na krześle. Jeżeli ktoś przysłuchały się dobrze, ale tak naprawdę bardzo dobrze, to usłyszałby delikatną melodię miliona dzwoneczków dobiegającą z dużej, drewnianej szafy.
_________________________________________________________
Rozdział wyszedł dosyć długi, więc wszyscy, którzy go przeczytali, zasługują na wielkie brawa.  Nie wyszedł do końca tak, jak powinien wyjść, ale trudno. Cały czas zmieniam plan, więc to, co się będzie działo,  będzie niespodzianką i dla was, i dla mnie. Dziękuje za komentarze Wtajemniczonej, Rosemond, Tess, Semirkowej, FinnickDominikaaaxx
Proszę o szczere opinie o rozdziale, to bardzo budujące, kiedy widzę komentarze, a w nich wasze zdanie na temat Magic Tears. Pozdrawiam!

piątek, 10 sierpnia 2012

Rozdział III

Obudziła się nadal czując cudowny zapach łąki. Była to kwiatowa nuta, ale było w niej coś osobliwego... Hmmm... Chyba szczęście. Alice wydawało się, że tak pachnie szczęście. Nie otwierając oczu próbowała zatrzymać wspomnienie błogiego zapachu jak najdłużej. Nagle jej uszu dobiegło szuranie szafkami. Dziewczyna uchyliła minimalnie jedną powiekę i zobaczyła jakąś postać przy jej komodzie. Jej pierwsza myśl to "złodziej". Natychmiastowa fala ciepła omiotła jej ciało. Co powinna zrobić w takiej sytuacji. Nigdy jeszcze nie miała do czynienia z bandytą, a już na pewno nie we własnym domu. Pokazać mu, że nie śpię, czy dalej udawać? Jeżeli "obudzę się", to on może przystawić jej pistolet do głowy. Albo od razu zasztyletować. Jej...jej... Niech ktoś się obudzi. Delikatnie poruszyła palcem i odetchnęła. Starała się zrobić to jak najbardziej naturalnie. Szmer przycichł, ale zaraz się ponowił. Złodziej, to na pewno złodziej- przemknęło przez jej myśl. Postanowiła zrobić zdecydowany ruch. Szybko podniosła się i gwałtownie ściągnęła chińską wazę ze stolika. Najmocniej jak potrafiła pchnęła nią w stronę komody. Efekt był. Waza nim doleciała do intruza rozbiła się. Odłamki ceramiki leżały na środku pokoju, nie zagrażając w najmniejszym stopniu obcemu.
- Alice! Co ty do cholery robisz?!- Przy komodzie stała jedna z dwóch starszych sióstr Alice. Spoglądała na nią z przerażaniem, ale i dezaprobatą. Ten wzrok mógł zabijać.
Dopiero po chwili do dziewczyny dotarło to, że swoją siostrę pomyliła ze złodziejem. W ich rodzinie, coś takiego mogła zrobić tylko ona.
- Przepraszam. Myślałam, że jesteś bandytą.- Odpowiedziała niepewnie Alice. Okryła się kołdrą, aż po same ramiona. Siedziała skulona i czekała na krytykę siostry.
- Za bandytę?! Akurat miały czego tu szukać. - Prychnęła Becky.
- To dlaczego ubrałaś się na czarno?- Zagadnęła siostrę. Akurat czarny nie był ulubionym kolorem idealnej siostrzyczki. No dobrze, może jako mała czarna sprawdzał się świetnie, ale żadna z kobiet w rodzinie McCourtney nie nosiła się na czarno.
- Jeezu, Alice.- Jęknęła Becky.- Mówiłam o tym od tygodnia. Dzisiaj idę na przemarsz w sprawie ochrony zwierząt afrykańskich.
- Co? Przecież ty masz torebkę ze skóry węża.
- Czepiasz się szczegółów. Nikt jej nie widział.
- Powiedz. Po co ty tam właściwie idziesz?
- Dają za to dodatkowe punkty na złotej karcie. - Odrzekła Becky. No tak, jeżeli ona zrobiłaby coś z dobrej woli, to tylko ukradła innej kobiecie futro i oddała je na aukcje, by je potem wylicytować. - Gdzie masz moją czarną apaszkę?
- W drugiej półce od dołu.
- Musisz to posprzątać.- Becky wskazała na rozbitą wazę, wzięła apaszkę i szybko ulotniła się z pokoju.
Alice bez słowa wykonała zalecenia siostry. Zawsze tak było. Ona, Alice, robiła coś głupiego, a potem siostry i rodzice patrzyli na nią jak na "tą najgorszą". To nie tak, że ona nie lubiła sióstr. Czasami dogadywała się z nimi całkiem nieźle. One po prostu starały się być idealne, więc Alice też została wplątana w tą grę.  Grała. Grała przykładną córkę, siostrę. Jednak najdziwniejsze było to, że rodzice wcale nie wymagali od niej najlepszych stopni, czy nienagannej etykiety. Oni chcieli, żeby była piękna. Alice czasami zdarzało się myśleć, że bierze udział w jakimś konkursie miss, o którym zupełnie nic nie wie. Z  jej ust wydało się głuche westchnienie.
  Po porannej kąpieli wysuszyła włosy. Układanie ich zajęło dobrą chwilę. Potem dobór ubrań, makijaż, dodatki. Wszystko to trwało naprawdę długo. Nie było miejsca na śniadanie. Alice zresztą już dawno zrezygnowała z rannego jedzenia. Podobnie jak reszta rodziny. Deborah, matka Alice, już dawno siedziała w redakcji. Ojciec, pewnie głowił się całą noc nad jakąś sprawą kradzieży, gwałtu, rabunku, a teraz odsypiał. Becky podrzuciła Ali do szkoły. Wysiadając posłała jej całusa i odjechała swoim żółtym ferrari. Alice weszła do szkoły. Już od progu przywitał ją przeciągły gwizd. Słyszała to od czas, kiedy zaczęła o siebie dbać. Chłopcy tak reagowali na jej nieprzeciętna urodę. Teraz nie obchodziło ją to. Ona miała już osobę, do której wieczorem słała sms'y na dobranoc, której imię umieszczała w serduszku narysowanym z tyłu zeszytu od matematyki.
- Ben!- Machnęła do niego ręką. Cichutko zadźwięczały bransoletki na jej nadgarstku.
Ciemnowłosy chłopak ukazał rząd białych zębów w szerokim uśmiechu. Ali podeszła do niego i cmoknęła go w policzek. Ben był idealny. Miał metr osiemdziesiąt pięć, postawną sylwetkę i piękne oczy. Był zabawny, inteligentny i gra w kosza. Ali zakochała się w nim już dawno. Parą byli od maja. Spokojnie mogli ubiegać się o tytuł najładniejszej pary. I Alice to wcale nie przeszkadzało.
- Jak się masz?- Ben objął ją ramieniem i przygarnął do siebie.
- Świetnie. A ty?- Przytuleni  szli przez korytarz. Kilka zawistnych wzroków mniej atrakcyjnych koleżanek próbowało zabić Ali. Dziewczyna nadal szła wtulona w chłopaka. On opowiadał coś o meczu koszykówki.
- Może wybierzemy się dzisiaj na paradę w sprawie ochrony zwierząt afrykańskich? Spędzilibyśmy razem trochę czasu. - Zagadnęła blondynka. Było to główne wydarzenie tygodnia i warto by było się na nim pokazać.
- Nie mogę. Nie mam dzisiaj czasu. Przepraszam.- Przytuliła dziewczynę i  pocałował ją. Ich usta stopił się w jedno. Ali uwielbiała chwilę, kiedy się całowali. Cała chemia dawała o sobie znać. Za każdym razem serce Ali biło tak samo szybko.
- Ile razy można powtarzać, że nie migdali się na korytarzach! I proszę zmienić te buty!- Wrzasnęła pani Prudencja tuż przy jej uchu.
- Przepraszamy. - Blondynka uśmiechnęła się słodziutko i zgodnie z poleceniem nauczycielki zmieniła czarne szpilki na szkolne obuwie. Ben stał z chłopakami z drużyny przy oknie, więc Ali postanowiła  nie przeszkadzać. Na górnym korytarzu dopadła ją Maggie.
- Hej Błękitnooka.- Zaśmiała się w kierunku przyjaciółki.
- Hej Meg. Gdzie reszta? - Zapytała szybko. Dziewczyny powinny być już w szkole.
- Iris nie ma. Ma wizytę u dentysty. Została w domu. Swoją drogą, zazdroszczę jej.
- A Carol i Gweny?
- Właśnie idą.
Rzeczywiście z naprzeciwka nadciągały wspomniane dziewczyny.  Jedna ubrana  swój klasyczny, czarny strój. Druga radosnym krokiem podążała ku Alice. Na twarzy miała wypisany uśmiech. Ile w tej dziewczynie optymizmu- pomyślała blondynka.
- Hej.
- Cześć Ali.- Chórem odezwała się dwójka, która stanęła naprzeciwko niej. 
- Ale wy dzisiaj zgrane.- Zaśmiała się i spojrzała na przyjaciółki.
- Po prostu mamy dobry humor.- Odpowiedziała Carol i wzruszyła ramionami. - Widziałaś Purchawę? Chyba przez jeden dzień przytyła z milion kilo.
- To od jadu. Jest tak jadowita, że aż napuchła.
- Dobra, dziewczyny. nie nabijajcie się z niej. Kobieta ma źle. W szkole męczy się z dzieciakami, w domu ze zmarszczkami, zero relaksu.- Wszystkie buchnęły śmiechem i przybiły tradycyjną piątkę.
Donośny dźwięk dzwonka przerwał ich rozmowę. Znowu zaczynała się szkolna rutyna- lekcja, przerwa, lekcja, przerwa, lekcja, przerwa. I tak do czternastej trzydzieści. Jakże radowały się serca całej czwórki, kiedy wybrzmiał ostatni dźwięk kończący wtorkowe zajęcia. Wychodząc z klasy, wzrok Ali przykuł plakat zawieszony na tablicy ogłoszeń. Informował, że we wtorek o siedemnastej zaczyna się przemarsz. Właśnie wtedy dziewczyna pomyślała, że może przyjaciółki wybiorą się z nią, skoro Ben nie chciał. Co prawda powiedziała mu, że nie pójdzie na paradę, ale wypad z Meg, Gwen i Carol też może być przyjemny.
- Ej, dziewczyny. Dzisiaj o siedemnastej jest ta parada na rzecz zwierząt afrykańskich, może wybierzemy się na nią?- Ali zerknęła na nie z nadzieją w błękitnych oczach.
- Ja nie mogę. Mam dzisiaj klub czytelniczy. Sory.- Maggie poklepała blondynkę po plecach.
- Gwen, Carol?
- Ja chętnie pójdę. Warto pomóc zwierzętom.- Gweny zgodziła się szybko. Uśmiechnęła się, a na jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
- Ja nie idę. Przemarsze... to nie dla mnie.
- No Carol. Chodź, będzie fajnie. I nie musisz zmieniać stroju. Wszyscy mają być ubrani na czarno. - Kusiła Ali. Rzeczywiście Carol ubrana była od stóp do głowy w czarne tony. Ali zawsze zastanawiała się, jak można ubierać się tak nudno. Carol nie pozwoliła się nigdy wyciągnąć na zakupy, więc ona musiała trzymać swoje łapki z dala od jej szafy.
- No dobra, dobra. Gdzie się spotkamy?
- W parku, może być szesnasta pięćdziesiąt?
- Mi pasuje.- Carol poprawiła torbę, która zjechała jej z ramienia.
- Mi też. To do zobaczenia.- Gwen machnęła dziewczynom na pożegnanie i pobiegła do szatni. Pewnie śpieszyła się do swoich zwierząt. Reszta też rozeszła się. Zazwyczaj wracały tym samym autobusem, ale dzisiaj każda miała inny transport.
***
Alice pół godziny siedziała na podłodze ze skrzyżowanymi nogami. Uparcie wgapiała się w szafę. Zapadała w stan otępienia. Ktoś mógł się zaśmiać, że Ali należny do jakiejś sekty, która modli się do otwartej szafy. Dziewczyna jednak lubiła rozmyślać w takich warunkach, wiec nie widziała w swojej postawie nic, co mogłoby śmieszyć. Zerknęła na zegarek, podniosła się i zamknęła szafę. Przymknęła również drzwi od pokoju i zbiegła na dół. Przy wyjściu czekała już Becky.
- Jedziemy.- Poinformowała i wyszła na zewnątrz. wsiadła do samochód i odpaliła silnik. Alice usiała obok niej. Obie  ubrane na czarno. Teraz to dopiero wyglądały jak członkinie sekty. Ali uśmiechnęła się na tą myśl. Nie powiedziała jednak nic. Całą drogę z domu do Central Parku dziewczyny rozmawiały o szkole i innych badziewiach. Ali wysiadła obok chodnika, a Becky pojechała zaparkować ferrari. Krętymi alejkami pośród drzew i kwiatów, teraz już nieco przyschniętych, dziewczyna doszła do ławeczki pod wierzbą. Tam zazwyczaj się spotykały i była w stu procentach pewna, że reszta też tutaj przyjdzie. Nie pomyliła się. Kilka chwil po niej przyszły obie dziewczyny w wyraźnie dobrych nastrojach.Po krótkiej wymianie zdań cała trójka dołączyła do grupy, która zebrała się w wiadomych celach. Przyszło naprawdę wiele osób, głównie młodych ludzi. Byli studenci ekologi w koszulkach z logo uczelni, było nawet kilka osób z ich szkoły. Ali wypatrzyła nawet grupę staruszków, którzy z zapałem wymachiwali flagą z napisem: "Chrońmy zwierzęta!". Cały tłum uformował się w gigantyczny pochód. Wyszli z parku i ruszyli uliczkami miasta. Ludzie wyglądali z okien domów, uśmiechali się z balkonów w blokach. Cała grupa robiła wielki hałas, wykrzykiwała różne hasła. Dziewczynom szybko udzieliła się atmosfera. Również śpiewały i skandowały hasła. Z największym zaangażowaniem robiła to Gwen, ale Ali i Carol również włączyły się w akcję. Straciły nawet rachubę czasu. Po co najmniej kilkugodzinnym pochodzie ponownie znalazly się w parku. Wszyscy zaczęli się żegnać, jedni zostali jeszcze na ławkach, inni kierowali się do domów.
- Łał. Ali, to był świetny pomysł, żeby tu przyjść. Super atmosfera.- Pisnęła Gwen i pomachała zieloną flagą, którą dostała na początku całej akcji.
- Wiem. Było super. Nie wiedziałam,  że przyjdzie tak dużo ludzi.- Rozejrzała się wokoło. Widziała mnóstwo rozpromienionych twarzy. Mnóstwo ciemnych sylwetek oświetlonych lampami stojącymi przy ścieżkach. Nagle wydało jej się, że zobaczyła Bena. Przyjrzała się owej osobie dokładnie i rzeczywiście to był ona. Carol jak gdyby podążyła za jej wzrokiem i wskazała na niego palcem.
- Ali, czy to nie Ben?
 -To on.- Odpowiedziała krótko. W tej chwili miała mieszane uczucia. Przecież mówił, że jest zajęty. Nie miał dla niej czasu, a teraz tu przyszedł. Może zjawił się przed chwilą i jej szukał?
- O patrz! Lizz też jest.- Teraz również Gwen pokazała w tamtym kierunku.- Chodźmy do nich.
Ali wzięła głęboki wdech. Ben przyszedł z Lizz. To było pewne. Stał obok niej i rozmawiał o czymś. Uśmiechał się i co chwilę spoglądał w jej oczy. Alice nie sądziła, że zobaczy kiedykolwiek taką sytuację. Poczuła pustkę gdzieś w głębi siebie. Coś szarpało ją w klatce piersiowej. Może to serce, które przełamywało się na pół. Zdusiła to uczucie w sobie i spojrzała na Gweny.
- Ja już muszę wracać, pewnie Becky mnie szuka.
To była nieprawda, koleżanki łyknęły jednak tę wymówkę. Znały jej siostry, więc wiedziały, jak niecierpliwe one były. Rozstała się z przyjaciółkami przy głównej bramie i wolnym krokiem poszła w kierunku domu. Siostra zapewne poszła do jakiejś restauracji dla snobów, trudno. Wróci piechotą. Z każdym krokiem czuła, że jej nogi robią się coraz cięższe. Nie chciała wracać do domu, ale nie miała innego wyjścia. Bo niby co miała zrobić?
***
Starsza pani zamknęła drzwi wejściowe i zdjęła znoszone pantofle z brązowej skóry. Była bardzo zmęczona. Dawno już nie uczestniczyła w tego typu akcjach, a wiek też robił swoje. Ułożyła flagę w starej szafie na korytarzu i poszła do kuchni. Wstawiła wodę na herbatę, którą tak uwielbiała. Pamiętała czasy, kiedy herbata była towarem luksusowym, teraz mogła wybierać w wielu smakach. Wyjęła ulubiony kubek z szafki i wrzuciła do niego torebkę z Earl Geryem. Zanuciła jakąś stara melodię pod nosem i wyjrzała przez okno. Na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Światła w domach obok paliły się niczym małe punkciki na czarnej satynie. Zapowiadała się piękna noc.


środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział II

Zaczerpnęła dwa oddechy zimnego powietrza, dostającego się do pokoju przez otwarte okno. Zamrugała, a na twarzy poczuła delikatny dotyk rzęs. Nadal czuła szybkie bicie serca. Szalało w jej klatce piersiowej, czuła jakby obijało się o jej wnętrzności. Nakazała samej sobie uspokoić się . Przecież to był tylko sen. Teraz już go nawet nie pamiętała. Czuła tylko przenikającą chęć zatopienia się jeszcze raz w marzeniach sennych, a zarazem coś ją odpychało. Zaczerpnęła kolejny wdech powietrza i zamknęła oczy z zamiarem ponownego zaśnięcia. Dawno już nie miała snów. Ten był pierwszym od dwóch miesięcy. Przynajmniej tak jej się wydawało. Chociaż usiłowała przypomnieć sobie, co widziała oczami wyobraźni, to nie udawało jej się. Czuła tylko coś przejmującego. Ponownie oddawała się w objęcia morfeusza, kiedy usłyszała zrzędliwy głos budzika. Co tydzień ustawiała sobie nowy dzwonek, ale zawsze dana melodia wywoływała u niej rozdrażnienie. Wyłączyła leżący na stoliku telefon i podniosła tułów. Zielona koszulka była wilgotna. Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy i wstała. Przeszedł ją dreszcz, kiedy bosymi stopami dotknęła zimnych paneli.
- Gdzie są kapcie?-Mruknęła sama do siebie i rozejrzała się po pokoju. Przez przysłonięte zasłony sączyło się jasne światło. Kiedy dziewczyna upatrzyła obuwie, włożyła stopy w miękki materiał i odsłoniła zasłony. Za oknem jaśniało poranne słońce. Po błękitnym niebie przewijały się drobne obłoczki. Sielankowa pogoda, jak na wrzesień. Pokój rozjaśniło światło poranka. Dziewczyna włożyła cienki szlafroczek, który przed sekundą wisiał na oparciu krzesła. Powoli zeszła na dół. Jak co rano liczyła wszystkie schodki. Głupio sadziła, że to pomoże się jej skoncentrować przez cały dzień. Raz zapomniała policzyć stopnie i oblała test z geografii. Od tej pory jeszcze mocniej wierzyła w swój przesąd. Stanęła na ostatnim schodku i uśmiechnęła się promiennie do mamy stojącej w drzwiach kuchni.
- Hej skarbie. Jak spałaś?- Amy Reynolds jak zwykle w pełnej gotowości zaczynała poranek. Z uśmiechem witała dzieci równo o 7:05, a śniadanie zazwyczaj stało już przygotowane na okrągłym stole kuchennym. Każdy, kto chodź przez chwile przebywał w domu Reynoldsów, twierdził, że Amy była doskonałą panią domu, matką i spełnioną kobietą.
- Dzień doby mamo. Dobrze. A tobie?- Odbiła pytanie. Nie miała zamiaru wspominać o dziwnym śnie. Nie dlatego, że ukrywała coś przed matką. Zawsze dzieliła się z nią wszystkim. Po prostu nie pamiętała nic, więc nie chciała gadać głupot.
- Wyśmienicie. Ta nowa pościel rzeczywiście pachnie różami. To był trafiony prezent, słonko. - Przytuliła córkę i udała się na korytarz.W kuchni słychać było wołanie.- Roger, wstawaj! Ile można spać. Szkoła cię czeka! Dzisiaj poniedziałek.
Maggie zaśmiała się. Wołanie, że dzisiaj poniedziałek, nie było najlepszą zachęta do wstawania. Usiadła na swoim ulubionym miejscu z widokiem na ulicę i wzięła się za zjadanie swojego naleśnika. Tu warto wspomnieć, że Amy była też wyśmienita kucharką. Z prostych rzeczy przyrządzała prawdziwe dzieła, które rozpływały się w ustach. Roger z hałasem wbiegł do kuchni i wprost rzuciła się na swoje śniadanie.
- Cześć. Ale masz wyczepiste kapcie. Chyba ukradłaś je z przedszkola. - Zaśmiał się ze swojego żartu. Rutyną było, że starszy brat zawsze naśmiewał się z Maggi, ale ona nigdy jakoś się tym nie przejmowała. Zerknęła pod stół na swoje "świnki" i uśmiechnęła się.
- Idź pół mózgu! I nie pluj jedzeniem. Nie mówi się z pełnymi ustami. - Rzuciła w jego stronę i upiła łyk soku pomarańczowego.
- Nie mówi się z pełnymi ustami.- Przedrzeźniał ja brat, robiąc przy tym dziwną minę. Maggie zignorowała jego zaczepki. Podziękowała za śniadanie i ruszyła do drzwi. Kiedy wychodziła na korytarz, obok niej przebiegł Roger. Pomknął wzdłuż korytarza i z dzikim śmiechem wpadł do łazienki. Nim Meg się zorientowała, drzwi już zatrzasnęły się za nim. Podbiegła do nich i uderzyła pięścią w lakierowane drewno.
- Roger! Wiesz dobrze, że ja du się kapię! Wyłaź! - Wydarła się. Chłopak jednak zanucił coś pod nosem i zza drzwi dobiegł  szum wody. Zła odwróciła się i zajrzała do kuchni.
- Mamo. On znowu wepchał się do mojej łazienki.
- Kochanie, masz drugą łazienkę na górze. - Przypomniała rodzicielka. Sprzątała właśnie ze stołu resztki jedzenia.- Pośpiesz się. Zaraz znowu będę musiała odwozić cię do szkoły.
Maggie ze skwaszoną miną wdarła się po schodach na górę i zniknęła w łazience. Nienawidziła porannej kąpieli w łazience na górze. Na dole spokojnie brała prysznic. szybko jednak uporała się z poranną toaletą i w swym szlafroczku przemknęła do pokoju. Otworzyła szafę i wyjęła z niej starannie przygotowane i wyprasowane wcześniej ubrania. Zarzuciła na siebie czarne spodnie, które opinały jej zgrabne nogi i białą koszulę z lekkiego materiału. Na ramiona włożyła czerwoną marynarkę, a brązowe włosy związała w kucyk. Uśmiechnęła się do swojego odbicia i podniosła brązowy, skórzany plecak. Pomyślała, że teraz dużo bardziej miałaby ochotę na kolejny wyjazd nad jezioro, niż na nudnawe lekcje fizyki. W klasie była prymuską, ale to wcale nie oznaczało, że musiała kochać szkołę i wszystkie przedmioty, których w niej uczono. Lekcje traktowała jak nużący obowiązek i jak do wszystkiego podchodziła do nich poważnie. Liceum było ważnym etapem kształcenia. Maggie postanowiła przyłożyć się jeszcze bardziej do nauki. Oddając się przemyśleniom, dziewczyna nawet nie zauważyła, kiedy jej szkolny autobus minął przystanek. Ona natomiast znajdowała się nadal na chodniku. Dopiero po chwili zauważyła, że uciekł jej szkolny bus. Skarciła się za brak koncentracji i szybko pomaszerowała do przystanku. Za chwilę powinien przyjechać kolejny autobus, tyle, że potem będzie musiała jeszcze iść spory kawałek. Rzeczywiście niebieskawy autobus pojawił się na ulicy i wyhamował przy brunetce. Była ona jedyną pasażerką pojazdu. Zapłaciła za bilet drobnymi ze spodni i zasiadła na przednim siedzeniu. Kiedy wysiadła pod starym budynkiem opery zerknęła na zegarek. Za dziesięć minut rozpoczynały się lekcje. Przebiegła przez pasy i niczym szalona wyścigówka pędziła w stronę ul. Kasztanowej. Kiedy była już przy kawiarni potraciła jakiegoś chłopaka. Rzuciła szybkie "przepraszam" i pomknęła dalej. Do szkoły wpadła równo z dzwonkiem. Zrzuciła buty w szatni i pobiegła do klasy numer 6. Ostatni maruderzy wchodzili do sali. Zdyszana i czerwona na twarzy podeszła do swojej ławki. Iris posłała jej zdziwione spojrzenie, ale szybko uśmiechnęła się.
- Spóźniona?
- Tak. Biegłam od opery. Cześć.- Opadła na krzesło i zaczęła wypakowywać książki z plecaka. Robiła przy tym dużo hałasu, nie przejmując się resztą klasy. W końcu poczuła na sobie groźny wzrok nauczycielki. Szybko spojrzała na nią i uśmiechnęła się przepraszająco. Pani Prudencja pokręciła głowa i zmrużyła, i tak już, wąskie oczka.
- To może Meggie przypomni nam, o czym mówiliśmy tydzień temu.
Cholerka. Co to było... Dziewczyna przeszukiwała zakamarki pamięci, szukając jakiejś wskazówki. Lekcja fizyki była tydzień temu, Megi nawet nie zdążyła zajrzeć do książek, wszytko przez ten biwak. Nerwowo przetrząsnęła wzrokiem klasę, ale oni jak zwykle mieli głupie wyrazy twarzy. Otworzyła usta, żeby przeprosić i stwierdzić, że nie pamięta, ale usłyszała cichy głos Iris.
- O woltach...
- Ostatnio mówiliśmy o woltach.- Podchwyciła brunetka. Nie była pewna, czy odpowiada zgodnie z prawdą, ale liczyła, że pani P. nie skarci jej na oczach całej klasy.
- Tak, mówiliśmy o woltach. Strasznie długo się zastanawiasz.-Stwierdziła opryskliwie, ale dała już spokój dziewczynie. Zajęła się chłopakami siedzącymi na pierwszej ławce.
- Dzięki. nie na widzę fizyki.
- Spoko. Chyba nikt jej nie lubi, przez Purchawę.
- Taak. Widziałaś, jak robi się zielonkawa ze złości?.-  Zachichotała.
Lekcja minęła spokojnie. Po dzwonku dziewczyny udały się na ławkę pod kolejną klasą. Dołączyła do nich reszta paczki. Alice co prawda odwiedziła najpierw szatnię, bo rano zdjęła piękny łańcuszek ze srebra. Wytłumaczyła reszcie, że nie chciała się rzucać Purchawie w oczy. Dziewczyny szybko przeszły na temat wycieczki. Jadły przyniesione z automatu orzeszki i czekały na kolejny dzwonek.
  Cały dzień minął niezwykle szybko. Reszta lekcji nie sprawiała problemów. Zajęcia skończyły się po po południu, a dziewczyny wsiadł do autobusu. A właściwie, to do busa weszły tylko Meggie, Alice i Carol. Iris poszła pograć w siatkówkę z dziewczynami z drugiej klasy, a Gwen miała zbyt blisko do szkoły, by jeździć autobusem. Tłumaczyła też, że zaraz musi jechać do stadniny. Dziewczyny rozsiadły się na czteroosobowych fotelach, które zawsze zajmowały. Maggie długo zastanawiała się, czy powiedzieć im o śnie, albo może koszmarze, który nawiedził ją dzisiaj w nocy. W końcu zbagatelizowała sprawę. Stwierdziła, że przyjaciółki ją wyśmieją. Pomimo to, gdzieś w głębi jej duszy czaiła się chęć porozmawiania z nimi. Dziewczyna stłamsiła ją jednak.Jak się potem okazało niepotrzebnie.
***
Staruszka wsypała karmę do kociej miski i włączyła mały telewizor. Przełączyła na kanał z wiadomościami. Chudy facecik ze sztucznym uśmieszkiem prezentował właśnie liczbę pożarów, która miała miejsce tego lata. Starsza pani pomyślała, że ten człowiek, chyba ni wie, o czym mówi. Uśmiechał się głupio do kamery, a wskazywał właśnie na liczbę ofiar ognia. W końcu kobieta nie wytrzymała i zmieniła program na inny. Przyjrzała się czołgom, które jechały przez opustoszały las. Na ekranie zobaczyła napis obwieszczający telewidzom, że jest to film dokumentalny o drugiej wojnie światowej. Siwowłosej ten temat widocznie pod pasował, bo rozsiadła się wygodnie w fotelu i skupiła wzrok na ekranie.

środa, 1 sierpnia 2012

Rozdział I

Nad jeziorem Moho zawisły ciężkie, granatowe chmury. Zdawało się, jakby dotykały one koron drzew. Przytłaczającą atmosferę potęgował jeszcze zaduch, jaki panował w tej okolicy. Ktoś z klaustrofobicznymi przejawami mógłby wpaść w panikę. Szczególnie, że cała grupa znajdowała się z dala od domu, w leśnej głuszy. Również w domku numer pięć dziewczęta zdawały się być poddenerwowane pogodą jawiącą się za oknem. Była to ostatnia noc jaką miały spędzić w tej okolicy. Pięć dni wspaniałego wyjazdu minęły jak z bicza strzelił.  Klasa Ic wybrała się nad jezioro w ramach wycieczki szkolnej. Większość osób, które znały się już z gimnazjum, zaangażowały się w planowanie wyjazdu.  Wszyscy przynosili nowe pomysły i cała klasa dyskutowała nad nimi na godzinach wychowawczych. Ostatecznie padła decyzja: jedziemy nad jezioro Moho! I tak też zrobili. Teraz siedzieli w dosyć ciasnych, drewnianych domkach w lesie. Wycieczka rzeczywiście była udana, chociaż reakcja niektórych dziewczyn na widok ich tymczasowego lokum była nieco przerażająca. Pomimo to atmosfera odosobnienia sprzyjała dosłownie wszystkim. Nawet wychowawczyni odstresowała się i ukazała nieco łagodniejsze oblicze.
 Maggi ostatni raz spojrzała przen nieduże okno i usiadła na krześle przy niewielkim stoliku. Krzesło skrzypnęło cicho, właściwie niesłyszalnie. Dziewczyna zatroskana zerknęła na resztę mieszkanek "piątki" i uśmiechnęła się delikatnie.
- Ale szykuje się burza. I to ostatniej nocy.- Jęknęła zrezygnowana i rozpuściła włosy, wcześniej związane w ciasny kucyk. Brązowe loki momentalnie ukazały cała swą wspaniałość.
- No właśnie. Jutro o tej porze znowu będziemy w domu.- Dodała Iris. 
Siedziała na jednym z łóżek nakrytym pomarańczowa kapą. Oparła plecy o wytapetowana ścianę. Gdzie niegadzie tapeta już się zdzierała ukazując szary tynk. Reszta dziewczyn porozrzucana po pokoju pokiwała głowami i wszystkie zapadły w głuche milczenie. Za oknem pierwszy piorun uderzył w ziemię i rozległ się straszliwy huk. Wszystkie aż podskoczyły. Nawet szklanka stojąca na stoliku zadrżała. Po chwili w szybę dudnił deszcz. Na zewnątrz ciemność spowiła cały las. Deszcz był tak mocny, że nie było widać nawet lampy stojącej obok kolejnego domku. Brunetka o prostych włosach wspięła się na pomarańczowe łózko i usiadła obok szatynki. Przytuliła się do niej, jak małe dziecko. Szatynka nie odpowiedziała nic. Położyła za to rękę na dłoni przyjaciółki, jako gest wsparcia.
- Popatrzcie, zupełnie nic nie widać. Okropna burza.- Jakby na potwierdzenie słów Maggie rozległ się kolejny błysk który rozświetlił polanę przed domkiem. Zaraz potem uszu dziewczyn doszedł kolejny grzmot.
- Iriss, boję się.- Wyszeptała brunetka i mocnej wtuliła się w ramię koleżanki.
- Spokojnie Gwen, zaraz będzie po wszystkim.
Iris nie miała jednak racji. Burza rozpętała się na dobre i nie zanosiło się na jej koniec. Nagle, po kolejnym błysku, rozległo się donośne bicie zegara. Wybijał dwunastą. Wszystkie cztery wydały zduszony pisk. Drzwi na zewnątrz otworzyły się z wielkim hałasem. Uderzyły o ścianę. Do pokoju dostał się wiatr, który zaczął targać firankę w oknie. Wszystkie trzy skamieniały ze strachu. Kolejny piorun rozświetlił postać stojącą w progu. Nagle światło żarówki zamigotało i zgasło ostatecznie. Każde z gardeł  wydało kolejny, przerażający krzyk. Rozległ się chrapliwy głos.
- Boże, dziewczyny. Czego się tak drzecie?! Może któraś pomoże mi zamknąć drzwi!
Maggie najszybciej przeanalizowała całą sytuację i skoczyła by pomóc Carol domknąć stare drzwiczki. Wiatr utrudniał sprawę, ale w końcu dały rade je domknąć. Oparły się o nie plecami, jakby bały się, że zaraz ponownie się otworzą. Carol odetchnęła głośno i rzuciła się na pufę stojącą pod ścianą. Słychać było jej głośny oddech. Pierwsza głos zabrała blondynka, chociaż jej koloru włosów w tej chwili nie było widać. W pokoju panowały ciemności.
- Carol, do jasnej cholery! Gdzieś ty była?! I dlaczego nas tak wystraszyłaś?!- Podeszła do siedzącej postaci, którą można było rozpoznać po nadal przyspieszonym oddechu.
- Alice, nie mam nic innego do roboty, tylko straszenie ciebie i twoich różowych paznokci!- odparła Carol miedzy kolejnymi wdechami powietrza. Jak zwykle w jej głosie słychać było sarkazm.
- Niebieskich.- Cicho odparła Ali. Niedawno zmieniła kolor, bo różowy nie pasował jej już do piżamy.
- Gdzie w takim razie byłaś? Przecież ta ulewa trwa już jakieś dwadzieścia minut.- Tą razą pytanie nadeszło z ust dziewczyny, która nadal siedziała na łóżku.
- Razem z Joshem i Philipem byłam na tym moście, no wiecie, tam gdzie w środę karmiliśmy kaczki. Kiedy zaczęło padać biegiem wracaliśmy do was, ale stamtąd jest spory kawałek. - Przerwała by zaczerpnąć powietrza.- No i jestem. Co prawda bałam się, że trafi we mnie jedne z tych piorunów, ale żyję. I jestem cała mokra.- Przypomniała sobie, że rzeczywiście skapywała z niej woda. Pod pufa utworzyła się już nawet mała kałuża z wody ściekającej z ubrań i włosów dziewczyny. Carol poczuła na twarzy miękki dotyk. Iris rzuciła w jej kierunku ręcznik. Dziewczyna szybko przebrała się, nie wchodząc do łazienki. W tym czasie Maggie wyjęła z szafki spaloną do polowy świeczkę i zapaliła knot. Postawiła ją  na podłodze. Wszystkie usiały na łóżkach, które znajdowały się w bladej poświacie świeczki.
- A teraz Carol, co ci strzeliło do głowy, żeby w taką nawałnicę biec do domku? Chyba uczyli cię w przedszkolu, że należy przeczekać gdzieś burzę.- Zapytała Maggie. W jej głosie słychać było matczyny ton. Zawsze działo się tak, że to ona czuwała nad całą czwórką i to ona w kryzysowych chwilach udzielała rad, ale i pouczeń niczym opiekunka. Dziewczynom to wcale nie przeszkadzało, chociaż już dawno zauważyły, że zawsze odgrywa się ten sam schemat. Któraś nabroi, a Maggie pociesza, skarci, a potem pomaga rozwiązać problem. Stanowiła swego rodzaju opiekę nad nimi i może dlatego czuły się w swoim gronie bezpiecznie.
- Oj przestań Meg.- Przeciągając samogłoskę w imieniu przyjaciółki Carol próbowała złagodzić ten matczyny ton.- Po prostu tutaj czuję się lepiej, niż w jakimś dole, skulona, czekając, aż zimny deszcz wywoła u mnie zapalenie płuc.
- Nie mam na ciebie słów. Zresztą nie powinnaś łazić z Joshem i Philipem.
- No nie przesadzaj, z nimi można załatwić coś mocniejszego i pobawić się chwilę. Nie to co tutaj, pod żelaznym okiem pani Marshall.- Uśmiechnęła się przy tym słodko.
- No nie, znowu piłaś. Jak Marshall się dowie, to znowu będziesz sprzątała park przed szkołą.- Iris pokręciła z dezaprobatą głową.
- Nic nie piłam!- Odfuknęła rudowłosa i rozłożyła się na swoim posłaniu. 
- Dobrze, idziemy spać. Gaszę świeczkę.
Maggie wstała i podeszła do stojącej na środku woskowej świecy. Wokół niej, na starym dywanie wosk rozłożył się bezkształtną plamą. Znów błysnęło za oknem.
- Iris, mogę z tobą spać?- Ściszonym głosem szepnęła Gwen, a na jej jasnej twarzy pojawił się błagalny uśmieszek.
- Okej, wskakuj.- Iris wskazała na miejsce przy ścianie.
Gwen położyła się we wskazanym miejscu, Iris ułożyła się obok. Rudowłosa odgarnęła plecak i ubrania przewalające się po jej pościeli. Alice związała blond loki w koński ogon i założyła na oczy fioletową opaskę do spania. Carol uśmiechnęła się pod nosem na ten gest. Lubiła naśmiewać się z przyzwyczajeń Alice, ale naprawdę przepadała za tą dziewczyną. Jak za wszystkimi zresztą. Maggie zdmuchnęła jasny płomyk świeczki. każdą z pięciu nastolatek przeszedł dreszcz. Może od zimna, może od stresu. Żadna jednak nie przyznała się do tego. W pokoju zapanowała całkowita ciemność.

Jeszcze teraz dziewczyny nie wiedziały, co zdarzy się w niedalekiej przyszłości...
"Idziemy przez życie jak po­ciąg, pędzący w ciem­ności do niez­na­nego celu."
~ Agatha Christie


Informacje

Witam na blogu MAGIC TEARS! Opowiadanie dopiero kiełkuje, więc zapraszam do obserwacji mojej nowej roślinki. Z biegiem czasu blog będzie udoskonalany.
Na razie akcja dzieje się w świecie rzeczywistym, wraz z rozdziałem siódmym nadejdą zmiany.
Dziękuję za komentarze.
Kolejny rozdział: 1.09-5.09

Szukasz czegoś?